piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział 1

Abi
- Abigail pobudka! - usłyszałam wysoki ton głosu, który zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła siódma. Przykryłam głowę kołdrą udawając, że nie słyszę. Nagle poczułam, że drzwi się otwierają, a w nich staje starsza pani, z okularami na nosie. Dyrektorka Domu Dziecka. - dziecko wstawaj do szkoły, spóźnisz się - szybkim ruchem ściągnęła ze mnie kołdrę. - za dwadzieścia minut widzimy się przed wejściem. - no cóż nie miałam innego wyjścia. Stałam niechętnie z łóżka i udałam się do szafy. Wzięłam białą bluzkę, szary sweterek, a do tego znienawidzoną przeze mnie  granatową spódniczkę. Chciałam iść w spodniach, ale "kochana"dyrektorka zrobiła mi awanturę, że przecież muszę jakoś wyglądać, by nie zrobić wstydu. Ja wiem, że mnie nie lubi i jest jej to na rękę, że będę w innej szkole niż ona uczy. Weszłam do łazienki, tam zrobiłam szybkim prysznic, przeczesałam włosy, zrobiłam lekki makijaż oraz ubrałam wybrany zestaw. Wzięłam torebkę, w której schowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Na szczęście dziś lekcji nie ma tylko apel i przywitanie z klasą. Miałam już wychodzić gdy przypomniałam sobie że jeszcze nic nie napisałam w swoim notatniku. Wyciągnęłam go i zanotowałam:

 "Co ma być to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć..."

Z każdego dnia piszę cytaty. Nie wiem czemu kiedyś zaczęłam i nie mogę skończyć, ale myślę, że to dobry pomysł zwłaszcza gdy są optymistyczne, a ja mam doła to je sobie czytam i humor się poprawia. Wyszłam z pokoju i skierowałam się ku wyjściu. Czekał na mnie duży czerwony samochód marki toyota. Spostrzegłam siedzącego w nim mojego psychologa Stevena. Nie czekając na dyrektorkę wsiadłam do auta.
- Dzień dobry - przywitałam mężczyzne.
- Dzień dobry Abi. To jedziemy co? - skiwnęłam głową i ruszyliśmy. Steven był brunetem o krótkich włosach i niebieskich oczach. Miał około trzydziestki. Lubię z nim rozmawiać, chyba tylko przy nim umiem się otworzyć.
- Boisz się pierwszego dnia? - spytał się mnie kierowca.
- Będzie co będzie. Wiem, że musi się to zdarzyć. Nie wiem tylko czy mi to wyjdzie na dobre.
- Dlaczego? Idziesz do normalnego liceum. To nie będzie takie jak przedtem w Domu Dziecka. Tu są specjalne zajęcia, zresztą wiesz o tym...
- Tak wiem - odwróciłam głowę w stronę okna. Ujrzałam wielki parking, na którym było wiele aut. Co się dziwić to liceum, większość osób ma prawko. Toyota, w którym się teraz znajdowałam się zatrzymała co sugerowało, że pora na pierwszy dzień w szkole. Otworzyłam drzwiczki gdy usłyszałam głos mężczyzny siedzącego tuż obok mnie.
- Abigail poczekaj! Obiecaj mi coś. Że nie będziesz zamknięta w sobie. Że się otworzysz. Za rok już będziesz dorosła musisz sobie poradzić. A więc...
- Obiecuję - przerwałam mu, bo nie chciałam po raz setny słyszeć, że muszę się usamodzielnić i tak dalej.
- Poczekaj jeszcze. Widzę, że się boisz. Zam taki cytat może cię wesprze:

"Ne bój się wielkiego kroku - nie pokonasz przepaści dwoma małymi..."

- Dziękuję.
- Powodzenia! - wyszłam z auta i zamknęłam za sobą drzwiczki. Szłam szukając wejścia. Wokół mnie stały grupki. Każdy był do którejś podzielony. Kujoni trzymający w rękach kalkulatory, osoby otyłe, chore na anoreksję lub bulimię, modnisie, sportowcy oraz blond pięknoście. Oczywiście było ich wiele wiecej, ale akurat te przykuły moją uwagę. Do której będę należeć? Dopasuję się do którejś? Tego nie wiedziałam. Wszystko pokaże czas. Weszłam do szkoły szukając sali gimnastycznej, na której miał odbyć się apel. Długo mi to wychodziło aż w końcu ujrzałam miejsce do którego wszyscy się kierują. Weszłam do niego i udałam się na sam koniec. Wszedł dyrektor. Młody mężczyzna, z uśmiechem na twarzy. Nie wiem czemu się tak cieszy?. Może ma w domu żonę w ciąży i tu może odetchnąć, bo nie słyszy jej ciągłych wrzasków? Dyrcio mówił chyba z godzinę. Gdy wreszcie skończył wszyscy udali się do swoich klas. Pamiętam, że Steven mi powiedział, że po apelu mam udać się do sali 28. Tak też zrobiłam. Moja nauczycielka to chemiczka. Zrobiła na mnie dobre wrażenie, ale czuję, że szybko się to zmieni, ponieważ chemia nie jest moją mocną stroną. Pani nie przedstawiała mnie co było mi na rękę. Spotkanie zajęło jakieś 20 minut. Po nim wszyscy wyszli jak oparzeni. Pewnie chcieli złapać jeszcze ostatnie chwilę wolności.

Szłam przez długi korytarz. Zobaczyłam dwóch chłopaków, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Chciałam ich wyminąć, ale jeden z nich miał w ręce banana, którym wymachiwał nim na wszystkie możliwe strony. I tak się stało, że jego własność wylądowała na mojej twarzy.
- Uważaj co robisz małpo! - wykrzyczałam prosto twarz chłopakowi o niebieskich oczach.
- O kurwa. Zrobiłeś z niej banana. - skomentował całe wydarzenie chłopak stojący obok. Ale ma spostrzegawczość. Aż chciałam mu bić brawo.
- Nie przejmuj się to debil, przepadł w 1 klasie.- wyszeptał mi na ucho sprawca mojej bananowej twarzy. - Szybko daj chusteczki- zwrócił się do swego towarzysza.
- Po co? Lepiej zlizać. - podszedł do mnie i dotknął językiem mój policzek
- Zostaw mnie człowieku z obleśną śliną i jęzorem jak u krowy. Chyba wychowałeś się wśród nich. To co dasz mleczko, pić mi się zachciało. - powiedziałam tak, ale nie miałam na myśli nic obraźliwego. Lubię się wygłupiać z chłopakami. Oni nie traktują niczego poważnie. W Domu Dziecka niestety nie mam takich osób. Wszyscy są co najmniej o 5 lat młodsi. Tacy są dla mnie za dziecinni. Dziewczyny są w moim wieku, ale z nimi nie mam dobrego kontaktu. I bardzo dobrze. Zerknęłam na niebieskookiego, który się śmiał z tego co powiedziałam aż zrobił się cały czerwony.- a ty się nie śmiej bananowy zabójcą. - zabrałam mu z dłoni chusteczkę i wytarłam nią twarz.
- Ej Gabo nowa ksywa. Czujesz "Milka" mówi "Bananowy zabójcą do tablicy! Na parapecie są kredy", a ty "Nie potrzebuje napiszę bananem" , a ona "Tylko nie zabij tablicy jak blondynkę", a ty wtedy...
- Janek shut up! - przerwał mu kolega za co byłam mu wdzięczna. Bałabym się dalszej opowieści.
- Trzy sprawy po pierwsze kto jest "Milka"?
- Baba od matmy. Wygląda jak krowa.
- O twoja mama czy żona? -rzekłam, bo przecież go tak nazwałam- po drugie on mnie wcale nie zabił
- Chciałem by było śmiesznie.
- Ta trupy są mega zabawne - stwierdził sarkastycznie "zabójca"
- A po trzecie, ależ ty masz człowieku wyobraźnie
- To talent, czyli takie coś czego nie ma - pokazał na swego towarzysza
- Tak nie mam żadnego talentu - mówił, ale poczułam w jego głosie ironię - i niestety nie prowadzę bloga jak ty, jak się nazywał "Teletubisie w pieluszkach moim autorytetem?"
- Zginiesz marnie. - powiedział chyba Janek. Tak się orientowałam w tym co mówili
- Będę się bronił bananem - zaczęli się gonić. Nawet nie wiem kto kogo. Było to bardzo zabawne.
- Debile co nie? - odwróciłam się, a przede mną stała ładna brunetka o szczupłej sylwetce. Miała piękne fiołkowe oczy i ta jej cera. Jak marzenie. - Jestem Dżesika. Kumpela tych kretynów. Chodzę z nimi do klasy. Z resztą ty też, bo cię dziś widziałam na spotkaniu organizacyjnym. Nie bój się ta szkoła nie jest taka straszna. - dziewczyna wydawała się bardzo sympatyczna jednak ja nie chciałam się z nią zakumplować. Wiem z czym się do wiąże. Będę musiała ciągle z nią przebywać, mówić jej swoje sekrety i radować z jej sukcesów, a ze smutków płakać razem z nią. Chciałam już odejść lecz przypomniała mi się obietnica Stevena. Nie zawiodę go.
- Jestem Abigail. Ale mów do mnie Abi lub Ab zresztą jak chcesz - powiedziałam najpierw z uśmiechem na twarzy, a potem zaczęłam się jąkać. Przy chłopakach tak nie miałam. A teraz gdy mam porozmawiać z dziewczyną panikuję. Czy to normalne? Czy ja jestem normalna? - jak się oni nazywają?
- Ten z bananem to Gabryś, a ten drugi Janek.
- Cześć Dżes i eh... - przyszła blondynka, która widząc mnie zrobiła niesmaczną minę. W sumie mi to zwisało. Nie zależy mi na jej opinii.
- Siemka Rose - odpowiedziała Dżesika, która pocałowała dziewczynę w policzek. Lesby? Ta cała Rose od razu zauważyła, że się skrzywiłam dlatego od razu na mnie najechała.
- A ty co się lampisz?
- Ejej spokojnie - brunetka próbowała ratować sytuację. Ta cała Rose ją posłuchała, ale i tak jej gniewna mina nie zeszła z jej twarzy na której zobaczyłam duży pryszcz. To już wiem, że ona nie jest taka idealna za jaką prawdopodobnie się uznaje.
- Chodź musimy się na imprezę przyszykować. - powiedziała pryszczatka. Zdobyła dzięki mnie nową ksywę.
- A pro po imprezy, Abi pójdziesz z nami? - wypowiadając te słowa, Rose szturchnęła ją w ramię. Widać było, że nie chce mojej obecności. Więc teraz pozostawało mi pytanie: być wredotą i pójść czy zrobić to co się podoba pannie pryszczatce i zostać w domu.
- Z chęcią przyjdę.
- To świetnie! Dziś o 20 w klubie "Perełka". Będzie prawie cała szkoła więc będziesz miała okazję poznać niektóre osoby. - chciała dokończyć, ale panna doskonała pociągnęła ją w stronę wyjścia. 
- Przyjaźnisz się z Rosalindą - wyskoczyli przede mną Gabryś i Janek, trzymający paczkę popcornu jakby to było wielkie widowisko
- Nie przyjaźnię! Nie mam takiej ochoty.
-  Czemu ona jest fajna - odparł Gabriel.
- To czemu zdziwiliście, że z nią gadałam?
- Bo jesteśmy debilami! - powiedział Janek i chyba pierwszy raz coś mądrego.

Rose
- Czemu byłaś dla niej taka niedobra? Nawet jej nie znasz - powiedziała do mnie Dżesa z wyrzutami gdy wyszłyśmy z liceum.
- Może znam. Choć może jednak nie.
- Co to znaczy?
- Zobaczysz w swoim czasie.

-------------------------------------------------------------------------
Siemka! Wreszcie pojawił się pierwszy rozdział. Może trochę krótki, ale następny postaram się zrobić dłuższy. Gdy to pisałam myślałam " Dziewczyno tylko tego nie spieprz" bo pod prologiem było tyle miłych komentarzy i nie chce byście się zawiedli. Nie spodziewałam się, że ten blog się komuś spodoba. Bardzo dziękuję! Mam nadzieję, że będziecie nadal komentować, ponieważ mnie to motywuję, zresztą chyba same o tym wiecie.
Co do Waszych blogów. Trochę mi się ich nazbierało, a czasu mało. Na pewno je przeczytam, ale będziecie musiały czasem poczekać, bym je skomentowała.
Mogę zdradzić, że w następnym rozdziale One Direction!
 Piszcie co o tym sądzicie. Czy coś zmienić? Chcę znać Waszą opinię
Pozdrawiam *,*